Ostatnio 4 miesiące z krótkimi przerwami na rodzime Trójmiasto i Ukrainę spędziłem w Warszawie. Czas więc na podsumowanie. Czy Warszawa jest git, czy jednak bardziej kit? Odpowiadając samemu sobie na te pytanie stwierdzam, że podoba mi się prawie wszystko w Warszawie. Wynika to zapewne z tego, że ze mnie powsinoga. Z jednej strony jestem sentymentalny człowiek, ale z drugiej lubię nowe. Lubię wyzwania. Jak coś znam to szukam czegoś, czego nie znam. Jak się czuję gdzieś za pewnie i bezpiecznie, to zaczynam ziewać i wywracać wszystko do góry nogami. Życie mamy jedne i szkoda czasu na czytanie w kółko jednej i tej samej książki i oglądanie w kółko jednego i takiego samego widoku za oknem. Dlatego parafrazując Kapuścińskiego jestem wiecznie chory – ,,Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.”
Dlatego podoba mi się ten pęd Warszawy. Ten z każdym dniem, miesiącem przyspieszający świat. Ci spieszący się wszędzie ludzie. Na przykład wbrew większości ludzi uważam, że warszawscy kierowcy jeżdżą najlepiej w Polsce. Nie zamulają za kierownicą, a jak ktoś zamula to od razu trąbią i od razu adrenalina bez używek wraca Cię do życia. Tu okazję masz może kilka sekund. Spóźnisz się na nią, nie załapiesz. Już jej nie ma. Ale jak jedne drzwi się zamykają, to drugie gdzieś się zawsze otwierają. Zawsze jest w zamian coś innego. Tylko poszukaj. Z tym szukaniem to niestety obawiam się, że jestem jak zwykle w mniejszości. Większość chyba dziś nie nadąża. Chcą żeby było ciepło, miło i bezpiecznie. Duża część Polaków to konserwatyści. Są jak inżynier Mamoń. Lubią tylko te piosenki, które już kiedyś usłyszeli. To jest niesamowite, że mam znajomych, inteligentnych ludzi, którzy tęsknią za PRLem. Powiem więcej. Oni w tym PRL-u dalej mentalnie żyją. A niektórzy z nich urodzili się w końcówce lat siedemdziesiątych! Ja oczywiście też kocham lody Calypso. Tęsknię za upalnymi latami i gaszeniem pragnienia wodą z sokiem z saturatora. Chętnie zjem w knajpie rumsztyka z cebulką i posłucham Mieczysława Fogga. Ale co innego sentyment do przeszłości, a co innego życie przeszłością.
PIS jest partią stworzoną dla nich, bo to partia z przeszłości. Jest partią kierowaną przez starców i to zarówno z metryki jak i z wyboru. To przechylenie wahadła ważności z teraźniejszości w przeszłość objawia się w paranoicznej wręcz obsesji lustracyjnej. Roztrząsaniem historii polskiej transformacji, legendy okrągłego stołu, przerzucaniem się teczkami i zadawaniem sobie fundamentalnych pytań -Czy Henryka Krzywonos zatrzymała tramwaj? lub czy to jednak tramwaj zatrzymał Henrykę Krzywonos? Litości! – Jaruzelski nie żyje, Kiszczak nie żyje, Kulczyk, Wejchert, Gudzowaty i wielu innych też zeszło już albo ostatecznie ze sceny, albo jest to kwestia paru lat. Tego świata już nie ma! Nawet jeżeli wierni Kaczyńskiemu publicyści groteskowymi dziełami śledczymi typu ,,Resortowe Dzieci” próbują zmienić bieg upływającego nieuchronnie czasu i zakwestionować wieczne przemijanie ludzkiej wielkości, lub podłości. Wydawało się więc niedawno, że koniec PiS-u jest nieubłagany. Ich żelazny toruński moherowy elektorat wyborczy był też co każde wybory coraz starszy i coraz mniej liczny. Jednak mimo, że moherów ubywa to nastąpił niespodziewany comeback PiS-u niczym ze skeczu Monthy Pythona. Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji, a tu nagle…
PiS odżył, bo ich topniejące szeregi wyborcze, organizacyjne uzupełniły dwie grupy ludzi. Jedna grupa to ludzie, których wkurzyła arogancja i nieudolność rządzącej Platformy. To normalne i zrozumiałe. Każda władza wcześniej, czy później się zużywa. Jednak druga grupa to już prawdziwa niespodzianka. Ta grupa to młodzież, która nie wiadomo dlaczego stwierdziła, że patriota może być tylko prawy i sprawiedliwy. Te dwie grupy łączy jedna wspólna cecha. Spoglądanie w przeszłość. Różnica jest tylko taka, że pierwsza grupa tęskni za czasami Gierka, a druga tęskni za czasami ciut dalszymi i wydarzeniami bardziej ekscytującymi niż bohaterskie stanie całą noc w kolejce w Polmozbycie, bo akurat opony przywieźli i rano może się załapiesz. Młodość każe im marzyć o rewolucji, a nie ciepłej wodzie z kranu. Czasy dzieci kwiatów się nieodwołalnie skończyły. Teraz ich rówieśnicy marzą o mundurze, bo jak wiadomo za mundurem panny sznurem. Starość to konserwatyzm i to dla nich jest państwo opiekuńcze serwowane na tacy przez Kaczyńskiego i spółkę. Dla młodzieży PiS przygotował coś innego. Coś co może bardziej młodą krew nabuzować. Ta narracja to koktajlowy shot historii zmiksowanej z rewolucją.
Mieszkając w Warszawie ciągle widzę chłopaków i dziewczyny z powstańczą kotwicą. A w okolicy Łazienkowskiej nad Wisłą to już sami patrioci się kręcą. Doszliśmy więc pokrętnie do tego, co mi się w Warszawie nie podoba. Drażni mnie to coś co się już przeistoczyło z kultu w powstańczy lans. Od prawie trzydziestu lat interesuje się Powstaniem i trochę o nim przeczytałem i wiem. Może dlatego nigdy bym nie wpadł na pomysł, by biegać po mieście z powstańczą kotwicą z przodu, a z legijną elką na plecach. Mam w rodzinie żyjącego uczestnika powstania i z całym szacunkiem dla może i dobrych chęci tych, którzy biegają po Warszawie z kotwicą, nie jest ona ani dla niego, mimo, że widział i spotkały go rzeczy straszne, ani dla nich. Kotwica, znak Polski Walczącej jest zarezerwowana dla żołnierzy Armii Krajowej. I nie dla psa kiełbasa. Dla tego tak obrzydliwa jest cała ta ahistoryczna otoczka jaką wokół siebie roztacza obóz Prawa i Sprawiedliwości, czy Kukiz. Jesteś patriotą – chodź z nami. Obiecujemy Wam rewolucję.
Nie imponuje mi Pan Lanser z kotwicą na koszulce. Imponują mi zaś ci, którzy biorą los w swoje ręce i patrzą do przodu, a nie do tyłu. Ci którzy chcą budować, a nie podpalać. Ci którzy kierują się rozumem, a nie sercem. Zawsze łatwiej sercem. Cała sztuka rozumem. Dla mnie patriotą, prawdziwym państwowcem jest nie Kaczyński, Kukiz, czy Kowalski i na pewno nie Pan Lanser z kotwicą na koszulce, ale Pani Przedsiębiorca ze spożywczaka pod moim blokiem na Ursusie, która od rana do wieczora haruje i paradoksalnie kombinuje jakby tu ukryć przed naszym pazernym Państwem swój dochód i tym samym utrzymać swój biznes i dać pracę i chleb innym. Walczy niczym Don Kichot ze wszystkimi Sorosami tego świata w jej przypadku urzeczywistnionymi jako Biedronka, a od tygodnia i nowo otwarta dziesięć metrów od niej Żabka. Bohaterem jest też moja sąsiadka – kasjerka z tej konkurencyjnej Biedronki, która ciężko pracuje za niecałe 3000 brutto, a i w domu posprząta, zdąży rodzinie obiad ugotować i dzieciaki do szkoły i życia przygotować. Bohaterem i patriotą jest też mój kolejny sąsiad, który prowadzi od rana do nocy swoją jednoosobową działalność gospodarczą i ma miesięcznie 3 tys. zł obrotu, a płaci zryczałtowany ZUS w wysokości 1,1 tys. zł i podatek dochodowy 19 proc. To dzięki ich pracy ich podatkom nasze Państwo może finansować nowego rewolucjonistę-patriotę- Misiewicza-PiSiewicza, który pracując za nie swoje i nie na swoim wciąż krzyczy: Daj, daj, daj. Nam się należy. Mamy za mało. Chcemy więcej.
Zacząłem Kapuścińskim, to i skończę cytatem z ,,Szachinszacha” ku przestrodze nowym rewolucjonistom w naszym kraju:
,, – Iran – to była dwudziesta siódma rewolucja, jaką widziałem w Trzecim Świecie. W dymie i huku zmieniali się władcy, upadały rządy, na fotelach zasiadali nowi ludzie. Ale jedno było niezmienne, niezniszczalne, boję się powiedzieć – wieczne: bezradność. Jakże mi te siedziby komitetów irańskich przypominały to, co widziałem w Boliwii i Mozambiku, w Sudanie i w Berlinie. Co robić? A ty wiesz, co robić? Ja? Nie wiem. A może ty wiesz? Ja? Poszedłbym na całość. Ale jak? Jak pójść na całość? Tak, to jest problem. Wszyscy zgodzą się, że jest to problem, nad którym warto dyskutować.”