,,Rozwój to zdradliwa rzeka, o czym przekona się każdy, kto wstąpi w jej nurt. Na powierzchni woda płynie gładko i wartko, ale wystarczy, żeby sternik ruszył swoją łodzią beztrosko i z nadmierną pewnością siebie, a wnet zobaczy, ile w tej rzece groźnych wirów i rozległych mielizn. W miarę jak łódź zacznie coraz częściej natrafiać na te zasadzki, twarz sternika będzie się wydłużać. Jeszcze podśpiewuje i pohukuje dla dodania animuszu, ale już w głębi duszy lęgnie się czerw goryczy i zawodu, że niby jeszcze się płynie, ale już się stoi, niby łódź rusza się, ale tkwi w miejscu: dziób osiadł na mieliźnie.” (Ryszard Kapuściński 1982 ,,Szachinszach”)
Kiedy 16 listopada zeszłego roku na stanowisko Wiceprezesa Rady Ministrów i Ministra Rozwoju, został powołany Mateusz Morawiecki wydawało się przedsiębiorcom, że może powtórzyć się scenariusz z poprzednich rządów PIS z lat 2005-07, kiedy zmarłej niedawno profesor Zycie Gilowskiej udało się obniżając stawkę rentową im realnie pomóc. Dzięki tej obniżce w 2007 roku dochody społeczeństwa realnie wzrosły o około 10% brutto, przez co w 2008 roku dochody z VATu wzrosły z 92 mld złotych do 111,7 mld złotych (wzrost o 21,4%) w 2008 roku kiedy już rządziła Platforma. Analogicznie wpływy z CITu z 22 mld do 27,15mld w 2008 roku (wzrost o 23,4%), a wpływy z PITu z 31,6mld do 36,1 mld rocznie (wzrost o 14,2%). Łącznie wzrost z podatków wyniósł 29,36mld złotych, a wzrost PKB 4,8%. Co bardziej imponujące, był to rok 2008, czyli na świecie szalał kryzys, a u nas dzięki obniżce stawki rentowej i napływie pieniędzy z Unii Europejskiej mieliśmy boom. Efekty obniżki stawki rentowej przeniosły się prawdopodobnie jeszcze na 2009 rok, kiedy dalej łączny wzrost wpływów z podatków wyniósł kolejne 15,25mld w stosunku do 2008 roku. Łącznie wzrost wpływów podatkowych wyniósł przez te 2 lata prawie 74mld złotych. To między innymi dzięki Zycie Gilowskiej rząd Donalda Tuska mógł chwalić się mianem ,,zielonej wyspy” i skupiać się na dalszej rozbudowie biurokracji (wzrost o kolejne 40tys. armii urzędników w latach 2008-09), a przedsiębiorcy mogli liczyć zyski.
Niestety wszystko wskazuje na to, że tym razem ten scenariusz się nie powtórzy. Tym razem Jarosław Kaczyński nie zostawił gospodarki w spokoju. Pole walki ideologicznej zostało poszerzone też o tę strefę. To państwo ma budować rozwój gospodarczy, a nie jacyś podejrzani przedsiębiorcy, nad którymi nie ma żadnej kontroli. Minęło osiem miesięcy, odkąd Mateusz Morawiecki objął tekę i nic już nie słychać, aby ktoś w rządzie coś zrobił dla odblokowania polskiej gospodarki z nadmiaru przepisów, aby realnie uprościć i obniżyć podatki, aby odchudzić biurokrację. Oczywiście dalej się o tym mówi, ale dotychczasowe działania rządu pokazują dobitnie, że to tylko pic na wodę, fotomontaż. Co chwilę są wprowadzane nowe podatki, nowe regulacje, a zatrudnienie w administracji publicznej nieustająco rośnie, co pokazują najnowsze dane GUSu.
Jedną z pierwszych decyzji tego rządu było obniżenie limitu obrotu gotówkowego do 15 tysięcy złotych, co zwiększyło koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Potem – zapowiedzi dwóch branżowych podatków (bankowego i handlowego) co spowodowało od razu zmniejszenie rentowności prowadzenia działalności przez np. polskich sklepikarzy, którym już w styczniu w większości zachodni dostawcy podnieśli ceny (mimo, że podatek handlowy jeszcze i dziś kiedy mamy lipiec nie obowiązuje). Następnie – wprowadzenie podatku bankowego, którego koszt banki przerzuciły sobie od razu na konsumentów, w tym i przedsiębiorców. Cały czas punktowo robione są mniejsze rzeczy, np. podniesienie przez Ministerstwo Finansów kolejny raz akcyzy na papierosy mimo że to nie ma sensu (https://bartlomiejausten.wordpress.com/2016/03/07/stopczyk-co-wy-tam-palicie/). Ostatnio zamiast zlikwidować płacę minimalną, albo chociaż zróżnicować ją pod względem geograficznym np. województw, rząd przeforsował jej wzrost do 13zł za godzinę, co przy jednocześnie planowanej minimalnej pensji 2000 brutto wypchnie znowu kolejnych przedsiębiorców w takim na przykład warmińsko-mazurskim, czy też podlaskim, albo całkowicie na bezrobocie, albo w szarą strefę. Duże firmy, szczególnie w Warszawie sobie poradzą, zwłaszcza że u nich minimalną płacę dostaje na ogół niewielki odsetek zatrudnionych, ale czy tak duża podwyżka nie będzie obciążeniem dla mniejszych, często rodzinnych firm, zwłaszcza w regionach z wysokim bezrobociem? Tą decyzję prawdopodobnie wymusiło wprowadzenie ułomnego programu 500+, który to program sprawił, iż osoby bezrobotne, żyjące do tej pory z zasiłków socjalnych, osiągają często dochody będące na poziomie, bądź wyższe, od osób, które pracują stale za najniższe stawki. Przykładem ilustrującym powyższą zależność jest sytuacja spotykana w ośrodkach pomocy społecznej. Niejednokrotnie świadczenia udzielane przez ośrodki są porównywalne z zarobkami ich pracowników, często nawet je przewyższając. Po co więc pracować, jeśli można za darmo wyciągnąć z opieki społecznej kwotę czasami i powyżej 5 tysięcy złotych, jako rodzina. Przy tym wszystkim trzeba mieć też ciągle z tyłu głowy sytuację, iż w zeszłym roku tylko do Niemiec za wyższymi zarobkami wyjechało z Polski 150 tysięcy młodych ludzi.
Polityka zniechęcająca do legalnej pracy zawodowej jaką preferuje ten rząd jest tylko jedną z kłód rzucanych pod nogi przedsiębiorcom. To jednak dopiero miłe złego początki. Oba ministerstwa pana Morawieckiego i Szałamachy pracują bowiem pełną parą nad dalszym dokopywaniem przedsiębiorcy tak aby zanadto się przy tym nie spocić. Już niedługo w tym roku urzędy skarbowe będą przeprowadzać u dużych firm kontrole skarbowe elektronicznie z wykorzystaniem Jednolitego Pliku Kontrolnego (JPK). Zmiany te wymagają od firm dostosowania swoich systemów informatycznych, które od tego momentu będą musiały generować taki dokument. To jednak tylko połowa sukcesu, bo kluczowe jest to, żeby JPK nie zawierał błędów, bo za błędy będą kary. Przedsiębiorcom potrzebne są więc narzędzia, które pozwolą im sprawdzić dokument przed wysłaniem do urzędu skarbowego. Samo więc wygenerowanie JPK jest połową sukcesu. Ważna jest także możliwość przejrzenia i zweryfikowania informacji przed ich wysłaniem do kontroli. To tym trudniejsze, że w siedmiu generowanych plikach jest niemal 400 pól do wypełnienia. Dla porównania deklaracja VAT to ok. 40 pól. W przyszłym roku ten obowiązek będzie już dotyczył średnich przedsiębiorstw, a w kolejnym roku wszystkie firmy zostaną nim objęte. Oczywiście branża informatyczna zaciera ręce, a przedsiębiorcy jak zwykle marudzą i płacą.
Jednak moje prawdziwe zdumienie wywołał dopiero najnowszy pomysł Ministra Morawieckiego, a mianowicie, że jego Ministerstwo Rozwoju we wrześniu chce znowelizować rozporządzenie w sprawie kryteriów i warunków technicznych, którym muszą odpowiadać kasy rejestrujące obrót w sklepach i punktach usługowych Nowe kasy mają rejestrować sprzedaż tylko elektronicznie. Docelowo handlowcy mieliby zaprzestać wydawania papierowych paragonów i zastąpić je elektronicznymi. Około 700 mln zł może kosztować handlowców wymiana kas fiskalnych. To cena, jaką trzeba będzie ponieść, aby zastąpić tradycyjne dowody sprzedaży elektronicznymi. Oczywiście tym razem branża branża producentów kas fiskalnych zaciera ręce, a przedsiębiorcy jak zwykle pomarudzą i za wszystko zapłacą.
To nie koniec niespodzianek. Wiewiórki szepczą bowiem na mieście, jak pisał kilka dni temu w otwartym liście do Jarosława Kaczyńskiego Prezes Związku Pracodawców Polskich (notabene organizacji, która poparła PIS w kampanii wyborczej, tak jak większość przedsiębiorców), że ,,przygotowywany jest właśnie progresywny ZUS i progresywny podatek dochodowy dla działalności gospodarczej. Propagatorzy tego rozwiązania, które – o ile wejdzie w życie wypchnie z Polski kolejne pół miliona ludzi i znacząco zmniejszy wpływy do budżetu – nie pamiętają już, że podatek liniowy dla działalności gospodarczej, wprowadzono na skutek spadających wpływów do budżetu z tego tytułu. Po jego wprowadzeniu przez rząd Leszka Millera w 2004 roku wpływy wzrosły z 21,5 mld złotych do 28,1 mld złotych w 2006 roku!”.
Wszystko to razem z konsekwentnym niszczeniem giełdy, która już straciła od początku rządów dobrej zmiany ponad 25% swojej wartości, a także ciągłe gmeranie przy OFE, układa się w spójną logiczną całość. Tą całość PIS nazwał w kampanii wyborczej określeniem ,,Polska w ruinie” i dokładnie do tego zmierzamy ustawicznie gnębiąc przedsiębiorcę, który chyba nie tego oczekiwał gremialnie głosując za tym ugrupowaniem w ostatnich wyborach.